O wyprawie “Canoandes’79”, która w czasach komunizmu nie miała się prawa udać, ale się udała; o pokonaniu własnych słabości w nurtach rwącej rzeki oraz o pomocy Polonii dla Solidarności – opowiada podróżnik Jerzy Majcherczyk, który na 15. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym NNW odbierze nagrodę Źródło – dla pasjonatów historii, którzy swoją pracą, wiedzą oraz doświadczeniem inspirują twórców filmowych do podejmowania tematyki historycznej.
Na festiwalu można będzie zobaczyć film, którego pan i pańscy przyjaciele jesteście bohaterami, „Godspeed, los Polacos!”, o pokonaniu kajakami najgłębszego kanionu Colca w Argentynie. Co pan czuje dziś patrząc na ten film, na waszą historię?
Za każdym razem to przeżywam… wszystko staje przed oczami… wydaje mi się, że to było tak niedawno. Ten film zrobił syn mojego kolegi, który bawił się z moimi synami, a jak podrósł to ciągle mówił, że trzeba sfilmować moje przygody. Ja go przeganiałem, ale końcu musiałem ustąpić. I dopiero wtedy, jak Adam z Sonią zaczęli pracę nad tym projektem, to zobaczyli z czym się muszą zmierzyć. Ale oni czuli ten temat, rozumieli nas takich, jakimi byliśmy wtedy. To było dobre.
W czasach komunizmu samo myślenie, że chce się pojechać za granicę, było abstrakcyjne, a co dopiero spłynąć kajakiem w kanionie Colca. To było poza wszelkimi marzeniami. Kto wymyślił coś tak szalonego?
Kompletna abstrakcja! Ale jak się zejdzie parę mocnych charakterów, to dużo można osiągnąć. I jeżeli się bardzo czegoś pragnie to nie ma siły, by tego nie robić. Jak wyrzucano nas jednymi drzwiami to wracaliśmy drugimi. Na sukces złożyły się wielki wysiłek, opatrzność, spryt i zasada, że nie wolno się poddawać. Mam w domu kilka tomów notatek, w których dzień po dniu opisuję nasze przygotowania. Ale początek był taki, że założyłem z kolegami klub kajakowy Bystrze (który ma 50 lat i nadal istnieje). Zaczęliśmy pływać po polskich rzekach, eksplorować coraz więcej, rozwijaliśmy się w tym. Potem pojechaliśmy na Słowację i do Jugosławii, tam już były trudniejsze rzeki. Wreszcie wymyśliliśmy coś spektakularnego – Syberię! Ale Breżniew nas tam nie chciał i dostaliśmy odmowę. Więc zrobiliśmy balangę i tam padło, że jak nie na Wschód to jedźmy na Zachód. A gdzie jest najdalej na zachód od Syberii – w Argentynie! Studiowałem wtedy na AGH, miałem być inżynierem, ale kiedy w tamtych czasach kończyło się studia, to na chłopaka czekało wojsko. Mogłem więc albo zorganizować szaloną wyprawę, albo iść do wojska. Wybór był prosty. Wyjechaliśmy pod dwóch latach przygotowań, mieliśmy 21 ton sprzętów, 25 kajaków, które sami zrobiliśmy, od wojska chleb w puszkach, ze zdobytego gdzieś puchu poszyliśmy sobie kurtki puchowe. Wszystkie szczegóły są w filmie pokazane. Po przygodach dotarliśmy do Meksyku. Oficjalna data rozpoczęcia wyprawy to 6 czerwca 1979 rok. Papież był wtedy z pierwszą pielgrzymką w Polsce. Minęliśmy się w powietrzu, kiedy my wylatywaliśmy z Krakowa, On tam leciał. Jego opiekę czuliśmy potem przez cały czas…
Niesamowite są chwile pokazane w filmie, kiedy w walce z rzeką – zjednoczył was zamach na papieża…
Byliśmy bardzo związani z Janem Pawłem II, przecież studiowaliśmy w Krakowie, kiedy jeszcze był kardynałem. On też uwielbiał kajaki. Mieliśmy ze sobą obrazek z portretem Papieża, który dostałem od mojej Mamy, nas chronił, naprawdę czuliśmy Jego opiekę. Kiedy usłyszeliśmy w radio o tym, co się stało byliśmy w szoku. To był trudny czas – byliśmy głodni, mieliśmy rany na dłoniach, reagowaliśmy jak maszyny – gdybyśmy się wtedy nie zatrzymali przed wodospadami (które potem nazwaliśmy imieniem Papieża), pewnie byśmy zginęli. Zaczęliśmy płynąć 18 maja, w Jego urodziny, kiedy w szpitalu walczył o życie i On nas poprowadził. Potem zobaczyliśmy tęczę nad rzeką i byliśmy pewni, że przeżyje.
Co pan czuł, kiedy ogłoszono stan wojenny? Czy wasze rodziny spotkały represje ze strony komunistów?
Byłem wtedy w Limie, drukowała się właśnie nasza pierwsza książka „Kajakiem przez Peru”, wyszedłem z drukarni na ulicę i zobaczyłem nagłówki gazet wystawionych w kioskach. Otworzyła się przede mną czarna przepaść. Do Polski przyjechałem dopiero dziesięć lat później… Na emigracji wspierałem Solidarność jak tylko mogłem. W Denver założyłem organizację „Pomost”, pomagającą tym, którzy zostali wyrzuceni z kraju i dostali „wilczy” bilet. Przewinęło się przez mój dom tylu ludzi, że nie wszystkich zapamiętałem. Kiedy 10 lat temu miałem spotkanie w Wrocławiu, powiedziano, że przyjedzie Kornel Morawiecki. I rzeczywiście, zobaczyłem, że wchodzi, a on ruszył w moją stronę i zaczął się witać wylewnie. Więc pytam, skąd się znamy? A on, no jak to, nie pamiętasz jak mnie po Nowym Jorku obwoziłeś? Jak mogłem zapomnieć, kompletna dziura w głowie (śmiech). Kornel powiedział mi też, że jego marzeniem jest pojechać ze mną na wyprawę do Peru. Niestety, nie udało się tego marzenia spełnić… Za to, jak Jaruzelski przyjechał do Stanów, to nad budynkiem przedstawicielstwa polskiego w ONZ powiesiliśmy olbrzymi baner z napisem „Solidarność”. Wszystkie telewizje świata to sfilmowały. Komuniści w kraju dostali szału, prześladowali moich rodziców, z zemsty zabrali z telewizji 11 kilometrów naszej taśmy filmowej ze spływu rzekami Meksyku. Szukam tego materiału od lat, ale prawdopodobnie wszystko zniszczono.
Gdyby mógł pan cofnąć czas, to czy też ruszył by pan w stronę Colca?
Mentalnie chyba tak, ale zrobiłbym to trochę inaczej… Marzy mi się, żeby kiedyś tę naszą trzyletnią podróż powtórzono. Nasza wyprawa jest zaliczana do najdłuższych wypraw grupowych XX wieku. W 2009 roku przepłynąłem z synami trochę, to naprawdę nie było łatwe, mogliśmy tam stracić życie. Zresztą ostrzegł mnie pewien szaman, żebym uważał, bo mogę stracić syna. I prawie tak było.
Czy wyprawa zmieniła pana życie?
To jest chyba takie piętno – żona czasem mówi, że ja dalej jestem w dżungli. A moi synowie mi policzyli, że jedenaście razy przeżyłem swoją śmierć. Z jednej strony miałem i mam niesamowite szczęście i cudownego anioła stróża, a z drugiej zawsze gdzieś obok była cienka, czerwona linia… Cieszę się, bo robię w życiu to, co lubię, ciągle podróżuję, eksploruję historię, teraz podążam śladami Władysława Warneńczyka. Wierzę, że nie zginął pod Warną tylko zamieszkał na Maderze. To jest teraz mój „konik”. Spotykam się z portugalskim badaczem Manuelem da Silva Rosa, który wysunął hipotezę, że Warneńczyk był ojcem Kolumba. Chcę zabrać Rosę do Krakowa, na Wawel, tam gdzie nasz król się urodził, potem pod Warnę i na Domingo. Wierzę, że mam jeszcze wiele do odkrycia.
Rozmawiała Magdalena Łysiak
Zapraszamy podczas Festiwalu Filmowego NNW w Gdyni na seans filmu “Godspeed Los Polakos!” a także na spotkanie z Jerzym Majcherczykiem oraz podróżnikiem i zdobywcą biegunów Markiem Kamińskim. Szczegóły i godziny seansu i spotkania w naszym PROGRAMIE.
Patronat Honorowy nad 15. Międzynarodowym Festiwalem Filmowym NNW objął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Pan Andrzej Duda
Organizatorami festiwalu są Stowarzyszenie Scena Kultury i Miasto Gdynia
Festiwal został Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszy Promocji Kultury
Festiwal współfinansowany jest przez Polski Instytut Sztuki Filmowej
Partnerem Generalnym 15. Festiwalu NNW jest Energa z Grupy ORLEN
Za wsparcie festiwalu dziękujemy również: Grupie PZU, Fundacji PKO Banku Polskiego, Fundacji BGK, Fundacji Grupy PKP
Partnerzy Instytucjonalni Festiwalu: Instytut Pamięci Narodowej, Instytut Strat Wojennych im. Jana Karskiego, Polska Fundacja Narodowa, Archiwa Państwowe, Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny
Patronem Medialnym Festiwalu jest Telewizja Polska S.A. oraz Polskie Radio i Polskie Radio 24
Dziękujemy również pozostałym Partnerom i Patronom Medialnym